Myślę, że w ramach ...
Myślę, że w ramach obchodów rocznicowych policji warto przypomnieć nieco historii, tym razem przedwojennej sanacyjnej, za którą tak wielu tęskni, zaś inni podają ją za przykład. Obóz w Berezie Kartuskiej funkcjonował według ściśle określonych zasad zapisanych w regulaminie obozowym. Zredagowany na wzór wojskowy, miał on na celu przede wszystkim maksymalne wycieńczenie więźnia i spacyfikowanie jakiejkolwiek chęci oporu. Środkami do osiągnięcia celu były szykany, niesamowita brutalność policjantów, „gimnastyka” oraz niepewność co do swojego losu. Zdziczenie policji, którą aprobował komendant obozu, zastępca Komendanta Policji Państwowej w województwie poznańskim podinsp. Bolesław Greffner spowodowała, że jakiekolwiek uchybienie w regulaminie niosło za sobą kary dyscyplinarne, które w zależności od charakteru przewinienia mogły przybrać postać od nagany (najłagodniejsza forma), poprzez powszechnie stosowane pospolite bicie, aż do osadzenia w karcerze włącznie. Karcer znajdował się w niewielkim budynku położonym na środku placu, służącym jeszcze przed I wojną światową jako prochownia. Składał się on z czterech niewielkich pomieszczeń, pozbawionych okien i jakiegokolwiek wyposażenia. W celi znajdował się jedynie kubeł na odchody. Więzień sypiał bezpośrednio na betonowej podłodze, polewanej wodą, przy czym co dwie godziny, niezależnie od pory dnia, miał odpowiadać na wezwanie policjanta. Osoba przebywająca w karcerze otrzymywała na przemian co drugi dzień 350 gramów chleba i kubek wody lub zmniejszoną o połowę normalną obozową porcję. Do „klasyki” obozowych tortur należała także tzw. ścieżka Stalina. W 1938 r. w Berezie wąską drogę liczącą kilkadziesiąt metrów wysypano tłuczoną, czerwoną cegłą; aresztowanych zmuszano do przebywania jej na kolanach, a opornych poganiano pałkami. Innym wymyślny sposób torturowania polegał na wydawaniu więźniom komendy „padnij” i przechadzaniu się przez policjantów po plecach leżących ludzi. I to wszystko działo się bez rozpraw sądowych i wyroku. Po pierwsze, kontrowersyjny był już sam dekret prezydencki, w którym wyraźnie napisano, że aresztantów wysyła się do obozu z pominięciem formalnej drogi sądowej; mało tego – wystarczy jedynie przypuszczenie, ”że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego”. Dawało to możliwość dowolnej interpretacji dekretu, a w praktyce pozwalało na zaaresztowanie każdego obywatela niewygodnego dla władz, odbierając mu możliwość obrony. To także chlubna karta w historii polskiej policji.