miałem sen...
Zazwyczaj nie zapamiętuję snów, ale ten wbił mi się w pamięć. Otóż zobaczyłem w nim ... bitwę na śniezki. Naprzeciwko siebie stanął burmistrz Finster z radnymi przeciwko działaczom PChS. Rano i w nocy napadało tyle śniegu, że obie strony miały w zapasie sporo amunicji. Wynik walki? Nieistotny. A gdy się już zmachali tą zabawą, zgodnie usiedli przy obszernym stole i gorącej parującej herbacie, wyjaśnili sobie wszystkie wzajemne uprzedzenia, żale i niedomówienia. A potem nagle zjawił się... król Julian z głosem - naprzemiennie - pana Arseniusza Finstera i pana Marcina Wałdocha. I tymi głosami przekonywał, że jego racja jest najważniejsza. Tyle, że król Julian oprócz tego, że swoje ego eksponuje nieustannie, to na dodatek jest śmieszny. A ten śmieszny nie był. I jeszcze ni stąd ni zowąd zjawił się trener Jarząbek z filmu "Miś" z odwieczną pieśnią śpiewaną do szafy z magnetofonem "Łubu dubu, niech nam żyje prezes klubu". A potem się obudziłem. I przekonałem się, że w lokalnej walce politycznej nie ma miejsca na krotochwile, beztroskie zabawy.
Czy obu stron tego konfliktu nie stać na to, żeby stanąć twarzą w twarz i spokojnie przedyskutować wszystkie różniące ich sprawy? Czy muszą dyskutować przez media?