Wprowadzając stan żałoby ...
Wprowadzając stan żałoby narodowej, prezydent postawił miliony Polaków w kłopotliwej sytuacji, nakazując im odbywanie żałoby oraz umartwianie się nad osobami, o których pierwszy raz usłyszeli w chwili ich nagłej śmierci. Na ogół wychodzi na to, że ludzie w duchu wściekają się, że odwołano jakąś zaplanowaną wcześniej imprezę czy koncert. Pozwolę sobie stwierdzić, że nie jest to odruch nieludzki ani przejaw znieczulicy. Po prostu żałoba potrzebna jest w momencie, gdy umiera osoba z którą czuło się więź emocjonalną, albo gdy ogrom tragedii przytłacza kraj/świat lub wręcz gdy wykracza poza granice ludzkiej wyobraźni. Co tydzień na polskich drogach ginie około 75 osób. Nikt jednak z tego tytułu nie ogłasza żałoby narodowej. Po prostu wypadki te są dramatami indywidualnych osób i rodzin, a nie topowym tematem medialnym. Pezydent Komorowski informując, że ogłosił żałobę narodową zrobił tak, aby przedłużyć przedstawienie medialne pt. "władza ratuje społeczeństwo". Tutaj chodzi tylko o wizerunek medialny, a nie o realne działanie. Premier Tusk na miejscu tragedii udziela informacji o liczbie ofiar i przebiegu akcji ratunkowej. Dobrze, że nie założył kasku i nie zaczął pomagać strażakom w akcji ratunkowej. Demokracja w epoce mediów elektronicznych stała się konkursem o to kto lepiej wypada w mediach. No, a w trakcie takiej katastrofy można się "ogrzać" w blasku kamer. Doskonale to widać było po ministrze zdrowia Bartoszu Arłukowiczu, który dostrzegł (Tusk zadzwonił i kazał?), że katastrofa pociągów to szansa, aby ludzie zapomnieli mu kompromitację z listą leków refundowanych. Częstotliwość wprowadzenia żałoby w Polsce zdaje się być dosyć kontrowersyjna, a rozmiar tragedii po których wprowadzana jest żałoba zaczyna przybierać pewną tendencję wzrostową. A to prowadzi do pewnego niebezpiecznego zjawiska, jakim jest zmniejszenie wagi instytucji żałoby narodowej, która jeszcze do niedawna była czymś naprawdę wyjątkowym.