Smutne, ale prawdziwe
Pojawia się coraz więcej opinii, iż piloci kompletnie zignorowali polecenia wieży kontrolnej zakazującej lądowania w Smoleńsku. Jednocześnie zauważa się, iż piloci mogli być poddani wielkiej presji oficjeli na pokładzie, którzy już wylatując z Warszawy byli spóźnieni, dlatego też usilnie starali się wylądować, łamiąc wszelkie procedury bezpieczeństwa. Ta katastrofa jeden do jednego przypomina katastrofę w Mirosławcu - pogoda, podejście nie w osi pasa, decyzja o lądowaniu mimo braku wyposażenia lotniska w urządzenia do precyzyjnego lądowania. Mówiło się wtedy, że tyle zajmujących wysokie stanowiska osób nie powinni podróżować jednym samolotem; wydaje się, że nikt nie wyciągnął wniosków co do szkolenia i procedur. Zdaniem ekspertów mając taki skład na pokładzie - pomijając to, że należało go rozdzielić na kilka samolotów - pilot otrzymawszy informacje o złych warunkach w Smoleńsku powinien był zawrócić do Warszawy, chyba, żeby Mińsk był przygotowany na przewiezienie delegacji". Powołując się na doniesienia z kręgu osób badających przyczyny tragedii, wskazują one, iż prezydencki samolot krążył nad lotniskiem, oceniając możliwości wylądowania, co jest niespotykane w lotnictwie cywilnym. Polska jest jednym z niewielu krajów na świecie, a niemal wyjątkiem w świecie cywilizowanym, w którym dochodzi do wypadków lotniczych z udziałem najwyższych rangą przedstawicieli władz.