Krym - wrażenia z podrózy!

Krym, to w ostatnich dniach jeden z najbardziej „gorących” tematów medialnych. Porządkując swoje notatki z różnych podróży natrafiłam na zapiski dotyczące wycieczki na ten właśnie półwysep, która miała miejsce jesienią 2011 r.

Wrażeniami z podróży na Półwysep Krymski podzieliła się Sabina Budkiewicz.   |  fot. arch.

Zaproponowali mi ją pedagodzy z naszego miasta. Ponieważ już A. Mickiewicz wzdychał do Krymu, pomyślałam wtedy: dlaczego nie ja ?

Pierwszy dzień podróży – 28.09.2011 r.

Wyjeżdżamy z Chojnic do Przemyśla - o godz. 2.30 - w grupie 28 osób. Są to głównie nauczyciele naszego regionu oraz członkowie ich rodzin (19 osób), a także niewielka grupa (9 osób) takich samych pedagogów z Pucka. Po drodze nawiązuję kontakt z „ciałem pedagogicznym” i dochodzę do wniosku, że będą to wspaniali towarzysze podróży. Od początku okazują się bowiem bardzo sympatyczni, z poczuciem humoru i pełni…wigoru. Pomyślałam więc: jest dobrze, przede mną wspaniała podróż!

Do Przemyśla jedziemy przez Warszawę i Lublin. Towarzyszy nam przepiękna złota jesień. Po drodze mijamy „rozkopaną” i budującą się Polskę oraz niezliczoną ilość przedwyborczych „atrakcji”. Przejazd przez W-wę trwa ok. 1h – duże korki. Natomiast trasa przez Lublin do Przemyśla jest już bardziej spokojna. W Przemyślu zjadamy kolację (m.in. ruskie pierogi, krokiety z grzybami, etc.) To ostatnie przed pobytem na Ukrainie … „polskie” potrawy. Przesiadamy się do autokaru, który dowiezie nas do Lwowa. Dołącza do nas grupa „warszawiaków” (12 osób) – jak się później okazało – niezwykle sympatycznych. No i witamy się z naszym „pilotem” – Panem Jackiem, którego ja osobiście zawsze później nazywam … Jacentym.

Granicę bez problemów przekraczamy ok. 21.30 w Medyce i przestawiamy czas o 1 godzinę do przodu. Pierwszą kawę „espresso” wypijam w przygranicznym ukraińskim barze za 5 UHR (ok. 2 zł).  Jest taka jaką lubię: mocna i aromatyczna.  No i już czuję się  wspaniale ! Przed nami Lwów !

Drugi dzień podróży – 29.09.2011 r.

Przed północą dojeżdżamy do Lwowa, skąd o 1.30 wsiądziemy do pociągu, który dowiezie nas do Odessy. Póki co, podziwiam dworzec we Lwowie. To prawdziwy majstersztyk sztuki inżynieryjnej, budowany w latach 1899 - 1903 wg planów architekta W. Sadłowskiego – dziś pięknie odnowiony. Jest to jeden z najcenniejszych zabytków neorenesansowo - secesyjnej architektury Lwowa i najważniejszym punktem komunikacyjnym miasta. Fasada budowli utrzymana jest we wspomnianej już stylistyce, z przeszklonym dachem arkadowym. W niszach, po obu stronach wejścia głównego, stoją dwa alegoryczne posągi „Handel” i „Przemysł”, a nad portalem znajdują się rzeźby symbolizujące Lwów i kolej.

Hala peronów, nakryta wielkiej rozpiętości przęsłami sprawia wrażenie lekkości i elegancji. Wyremontowany budynek dworca nadal kryje wiele polskich śladów z przeszłości, takich jak oznaczenia polskich producentów czy budowniczych oraz płyty chodnikowe i pokrywy kanalizacyjne sprzed 1939 r. z polskimi napisami. To robi na mnie duże wrażenie, bo kilka lat wcześniej – kiedy  odwiedziłam Lwów w celu dostarczenia pamiątek mojemu „przyszywanemu” dziadkowi, który urodził się w tym mieście, spędził w nim swoją młodość, lecz … nigdy do niego nie wrócił z wojennego szlaku – nie zauważyłam tych śladów polskości!

Na dworcu we Lwowie zjadam wspaniały sernik i herbatę za ok. 15 UHR, a następnie wraz z grupą wsiadam do pociągu, który zawiezie nas do Odessy.   Lokujemy się do 4-osobowych przedziałów sypialnych. Pościel czyściutka, choć „materacyk” i poduszka cośkolwiek „ciężkie”. Ale największym problemem jest toaleta. Woda z kranu spływa cieniutkim strumyczkiem i trudno dokonać wieczornych „ablucji”, zwłaszcza, że kolejka do WC jest ogromna, choć w wagonie jest nas niewiele, bo 36 osób. Ale od czego doświadczenie turystyczne ? Większość z nas w końcu uznaje, że najlepszym sposobem jest tzw. mycie „chusteczkowe”. Jednym słowem dokonujemy toalety przy pomocy nawilżonych chusteczek higienicznych – okazują się doskonałe w tych warunkach. Zęby natomiast myjemy z wykorzystaniem butelkowanej wody mineralnej.

 Rano pobudka ok. godz. 10.00. Mycie znów tzw. „chusteczkowe”. Wypijam „wagonową” herbatę oraz zjadam kanapki, które przygotowałam sobie … jeszcze w domu. Mam nadzieję, że mi nie zaszkodzą ! Przy okazji stwierdzam, że podróż koleją za wschodnią granicę sama w sobie jest już przygodą. Ukraińska kolej to magiczny świat podróżowania, świat dworców i małych stacyjek z ich wyszukaną architekturą. Im bliżej Krymu, tym bardziej egzotycznie! Odessa - po wyjściu z pociągu pojawia się widok tak samo monumentalnego budynku dworca, jak we Lwowie. Jak się później okaże wszystkie dworce kolejowe na Ukrainie robią spore wrażenie. Szczególnie jeżeli porównać je z … naszymi.

Na dworcu w Odessie spotykamy się z lokalną pilotką Emilią. Wita nas niezwykle miło i od razu uprzedza, że atmosfera Odessy jest zdecydowanie inna aniżeli np. Kijowa, czy innych miast ukraińskich. Odessa architektonicznie nawiązuje do niektórych miast francuskich, czy nawet, wg. mnie - angielskich. Zawdzięcza to najsłynniejszemu swojemu gubernatorowi - Armando Emmanuel de Richelieu. Na początku XIX w. ten francuski książę uczynił z tego miasteczka  (wtedy 9 tyś. mieszkańców) prężny ośrodek portowy i handlowy. A mnie osobiście sporo ulic Odessy kojarzy się z londyńskim Kensington. Podobny splendor, przepych i wspaniałe rezydencje. No i w centrum dominuje styl XIX - wiecznej architektury.

Obecnie najbardziej prestiżową ulicą w Odessie jest Aleja Szewczenki, budowana jednak … tanio i szybko. Mimo to, (jeśli dobrze zrozumiałam Emilię) podobno za 1 m2 mieszkania trzeba tu zapłacić 1500 do 2000 dolarów. Wynika to z bliskiej obecności  strefy uzdrowiskowej i piaszczystych plaż.  Natomiast najbardziej urokliwa ulica Odessy to deptak Deribasowskaja.

Jose de Ribas – to Hiszpan, który na zlecenie Katarzyny Wielkiej zbudował tu kamienny port i w ten sposób uczynił z  Odessy kosmopolityczne miasto. Obecnie jednym z jego głównych placów jest właśnie Plac Katarzyny i jej pomnik, z którego wskazuje ona jedną ręką  zatokę, a drugą trzyma na rozkazie: „Miasto tutaj będzie !”  Warto też wiedzieć, że Odessę przed wojną zamieszkiwało ok. 120 tyś. Żydów. Okupację przeżyło ich zaledwie … 600. Bez komentarza. Ich historię można poznać w niewielkim prywatnym Muzeum Żydowskim, które posiada bardzo bogate zbiory.

Ponieważ wciąż pada deszcz, miasto zwiedzamy głównie z okien autokaru. Mimo to decydujemy się zwiedzić dzielnicę letniskową Arkadia. Mieści się ona na dnie wąwozu. Kiedyś w tej okolicy znajdowało się 20 sanatoriów. Dziś buduje się tu bardzo wysokie budynki mieszkalne. Mieszkania są bardzo duże: 100-150 m2 - i drogie. Jednak zamiast widoku na morze, można tu mieć zaledwie widok … na sąsiada. Dlatego wiele tych mieszkań to tzw. „pustostany” ! Ponadto w okolicy są niemalże same kluby nocne. To tutaj można spotkać miejscowe i przyjezdne piękności, jak również wydać ogromne sumy pieniędzy, bo Odessa do miast tanich nie należy.

Żegnamy słynne plaże Arkadii i przemierzamy Primorski Bulwar wysadzany platanami, których obecny kolor przypomina nam, że to już początek jesieni. Po prawej stronie morze, ale zbocza są tak strome, że tak naprawdę go nie widać – do plaży można zejść tylko schodami. W Odessie każda ulica prowadzi do morza. Mijamy po drodze Odeskie Studio Filmowe z 1916r. – najstarsze w Europie. Kręcono tu nie tylko sceny do słynnego filmu Eisensteina „Pancernik Potiomkin”, ale także sceny do filmu „Déja vu” J. Machulskiego. W tym studio nagrano też koncerty jednego z moich ulubionych bardów - Włodzimierza Wysockiego. Dzisiaj jest to prywatne studio.

Na Primorskim Bulwarze, na przedłużeniu słynnych Schodów Potiomkinowskich, stoi spiżowy pomnik A. E. de Richelieu, ubranego w rzymską togę. Widok stąd przekonał mnie, że piękno Odessy nie jest przesadzone. I architektonicznie i przestrzennie Odessa jest miastem bardzo interesującym. Ponadto widać tu zbitkę kultur – Ukraińcy, Rosjanie, obywatele Polski, Mołdawii, Rumunii, Azerbejdżanu, Armenii, Gruzji - prawosławni, katolicy, muzułmanie, etc. Już na pierwszy rzut oka widoczna jest także dysproporcja społeczna. Klasa średnia (niemal podobnie jak w Polsce) praktycznie nie istnieje. Ludzie są tu albo bardzo bogaci, albo raczej biedni. Obok najnowszych modeli lexusów, mercedesów i BMW, na jej ulicach można zobaczyć nawet najstarsze modele „moskwiczów”, „zaporożców” i „żiguli”. Ale Odessa zmienia się ! – szarość komunizmu zastępowana jest kolorowymi reklamami i witrynami zachodnich firm. Od 20. lat Ukraina jest bowiem niepodległa. Jednak stworzenie nowego, nowoczesnego państwa jest tu bardzo trudne, choć już  w XIX w. – właśnie w Odessie - istniała tzw. strefa bezcłowa. Dziś port w Odessie jest największym portem Ukrainy.

  Zatrzymujemy się przy Schodach Potiomkinowskich (192 stopnie) - to najbardziej znana wizytówka miasta. Wzbudzają zachwyt nie tylko turystów. Oczywiście wszyscy robimy tu sobie pamiątkowe fotografie – oby wyraźne, bo pada deszcz. Dalej jedziemy ulicą Puszkinską, w stronę słynnego Teatru Opery i Baletu. Puszkin spędził tu swoje tzw. południowe zesłanie. Za jego czasów ulica ta nazywała się Włoska. Obecnie zamieszkuje ją 130 narodowości ! (jeśli dobrze zrozumiałam Emilię).  Znajduje się tu m.in. Dom z Aniołem – szpital dla dzieci chorych na paraliż. Leczenie w tym szpitalu jest bezpłatne. Wykorzystuje się w nim niekonwencjonalne metody leczenia, takie jak: hipoterapia i delfinarium. Szpital utrzymywany jest wyłącznie przez sponsorów, wśród których główny i najstarszy ma ok. 80 lat.

 Po drodze mijamy hotel Bristol – otwarty po remoncie w tym roku. W tym właśnie hotelu nakręcono wiele scen wspomnianego już filmu J. Machulskiego – „Déja vu”. Jestem pod ogromnym wrażeniem jego pięknej architektury!  Kolejne „cudo”, to kamienica w kolorze niebieskim, w której znajduje się Muzeum Sztuki Wschodniej i Zachodniej. Podczas jej remontu został wykradziony jedyny znajdujący się tu obraz Caravaggio. Dzięki Interpolowi znaleziono go w Berlinie, ale był tak uszkodzony, że jego renowacja wciąż trwa.

Dzięki pilotce Emilii dowiedziałam się, że Odessę Grecy do dziś uważają za źródło swojej niepodległości, bo właśnie do niej uciekali spod jarzma tureckiego. Tutaj, nawet bez dokumentów, otrzymywali obywatelstwo rosyjskie. Zatrzymujemy się przy budynku Teatru Opery i Baletu. Jest to jeden z najważniejszych zabytków architektury Odessy. Imponująca budowla wzniesiona w latach 1884 -1887 przez architektów z Wiednia. Jej fasadę zdobią pilastry i kolumny w porządku jońskim oraz dwukondygnacyjny portal. W bocznych niszach znajdują się popiersia wielkich dramaturgów: Puszkina, Gogola, Gribojedowa i Glinki. Budowlę wieńczy kopuła z iglicą. W ostatnich latach budynek został gruntownie odrestaurowany, dzięki czemu odzyskał pełen blask. Na placu przed Operą rosną nietypowe, karłowate krzewy. Udało mi się zrobić parę niezłych zdjęć, mimo padającego deszczu.

Deszcz staje się jednak coraz bardziej uciążliwy. Śmigamy więc autokarem przez ulice Odessy, mijając takie miejsca jak: katakumby pod miastem (ciągi korytarzy powstałe w tutejszym piaskowcu), Pałac Woroncowa, Pałac Tołstoja, Cerkiew Przemienienia Pańskiego, Cerkiew Katedralną, etc. Niemal wszystkie ulice centrum Odessy tworzą, co najwyżej  2-3 piętrowe budynki. Labirynty pod miastem sprawiają bowiem, że wyższe kamienice mogłyby okazać się zbyt ciężkie.

Kolację przed wyjazdem do Symferopola zjadamy w samoobsługowej jadalni mieszczącej się w  najsłynniejszym w Odessie centrum handlowym. Jest to XVIII-wieczny pasaż ze szklanym dachem, bogato zdobiony barokową fasadą. Osobiście zainteresowało mnie w tej jadalni małe ceramiczne naczynko, a raczej jego zawartość. No i bingo ! Okazało się bowiem, że naczynko mieści w sobie cudownie aromatyczną jagnięcinę zapieczoną z bakłażanami i serem (21 UHR). Ale ponieważ moją kulinarną miłością są ryby, nie odmówiłam sobie także sporej porcji grillowanego łososia z sałatkami z baru sałatkowego. Za wszystko zapłaciłam ok. 60 UHR (ok. 24 PLN). Zarówno jagnięcina, łosoś jak i sałatki były smaczne i lekkie – nie odczułam więc skutków tego „obżarstwa”.

Jedziemy w stronę dworca – potworny korek na ulicach. Ponadto nie świecą żadne lampy uliczne, więc jest bardzo ciemno. Dlaczego ? – nie wiemy.  Mija godz. 19.00 i … nagle zapalają się wszystkie uliczne latarnie ! Jednym słowem tajemnica wcześniejszych ciemności zostaje rozwiązana – to tylko oszczędność !. Za chwilę dojeżdżamy do dworca, który wita nas przepięknie oświetlony. Szczególnie jestem pod wrażeniem gigantycznego kryształowego żyrandola, który kryje się pod kopułą hali głównej dworca.

O godz. 19.30 wyjeżdżamy z Odessy do Symferopola. Nauczeni doświadczeniem - już znacznie lepiej zorganizowani - lokujemy się w przedziałach sypialnych podobnych do tych, które przywiozły nas do Odessy. Wśród mężczyzn zauważam pewnego rodzaju podróżny savoir-vivre. Panowie okazują się bowiem niezwykle cierpliwi w oczekiwaniu na swoją kolejkę do WC i wieczornej toalety. Brawo !

Trzeci dzień podróży – 30 wrzesień 2011 r.

Pobudka w pociągu ok. 6.00 - zaczyna się poranny ruch. „Chusteczkowa” toaleta - panowie wciąż są „dżentelmenami” -  wagonowa kawa lub herbata oraz śniadanko we własnym zakresie. Do Symferopola przyjeżdżamy ok. 7.25. Dworzec w Symferopolu znów oczarowuje mnie. Został wybudowany po II wojnie – w stylu orientalnym. Budowano go częściowo siłami niemieckich jeńców wojennych. Jego białe ściany, wysokie łuki i kwadratowa wieża łączą turecką architekturę z socrealizmem i razem tworzą dość oryginalną bramę do miasta.

Symferopol to obecnie stolica Autonomicznej Republiki Krymu, która ma stosunkowo dużą samodzielność. Kiedyś Krym podlegał ZSSR, ale Chruszczow „na papierze” przekazał ten region pod władzę Kijowa. Gdy ZSRR się rozpadł sytuacja stała się bardzo zaogniona, bo w Sewastopolu (miasto na Krymie, zamknięte do 1997r.) stacjonowała duża część radzieckiej Floty Czarnomorskiej. Ostatecznie Kuczma z Jelcynem doszli do porozumienia i obyło się bez rozlewu krwi. 

Półwysep Krymski przypomina niezbyt kształtny romb – ludzie z wyobraźnią dostrzegają w nim kształt lecącego ptaka lub nietoperza. Stałe połączenie Krymu z lądem to Przesmyk Perekopski. Drugim połączeniem lądowym jest tzw. Arbacka Striełka (ok. 100 km długości i 500 m szerokości) – mierzeja oddzielająca Morze Azowskie od jeziora Siwasz. Ulubiony szlak rowerzystów.

Obecnie Krym zamieszkuje ok. 2,5 mln mieszkańców. Większość to Rosjanie (ok. 60%), Ukraińcy (24%) i Tatarzy (ok. 12%). Reszta to liczne inne narodowości, również potomkowie Polaków. W ramach zasiedlania Krymu w XVIII w. Katarzyna II sprowadziła tu bowiem osadników również z Polski. Dzięki temu dziś na Krymie są dwa kościoły polskie – w Jałcie i Kerczu.

W 1944r. ponad 200 tysięcy Tatarów, na rozkaz Stalina i Berii, na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej - za rzekomą współpracę z Niemcami - zostało wysiedlonych z Krymu do Azji Radzieckiej: Kazachstanu i Uzbekistanu. Teraz władze Krymu mają z tym problem. Zwłaszcza, że w konstytucji jest zapis, który mówi, iż każdy obywatel raz w życiu może dostać od państwa za darmo działkę 6-arową pod budowę domu. W latach 90. Tatarzy zaczęli tu wracać wykorzystując ten zapis. W ostatnich latach zajmują tereny należące do państwa i stawiają na nich domki – nawet nie wiadomo ilu ich już wróciło. Ponieważ są to tereny zupełnie nieuzbrojone - nie zamieszkują w nich. Chodzi im jedynie o to, by zająć teren –  a co dalej, pokaże czas. Piszę o tym, bo niesamowite wrażenie zrobiły na mnie te dziwne malutkie domki – smutne, bo niezamieszkałe.

Ale wróćmy do Symferopola. To miasto liczy sobie ok. 400 tysięcy mieszkańców. Mieszczą się tu uczelnie, placówki kulturalne, liczne teatry i Filharmonia Krymska. Jest to miasto dość eklektyczne, zbudowane jako przejezdne. Swoją popularność zawdzięcza otaczającym je atrakcyjnym terenom. Jego centrum przecina rzeka Sałhir, wzdłuż której biegnie cudowna promenada ocieniona przez wierzby i cyprysy.  Od 1900r. zaczęły po nim jeździć tramwaje. Ponadto znajduje się tu najdłuższa w Europie – międzymiastowa – linia trolejbusowa, która prowadzi aż do Jałty (ok. 84 km). Ale dziś najpopularniejsze są tu tzw. „marszrutki”, które zatrzymują się niemal wszędzie, gdzie sobie tego zażyczymy. Samo miasto raczej sprzyja zwykłym spacerom i relaksowi. Do najstarszych  budynków należy wybudowany w roku 1502 meczet Kebir Djami, który jako jedyny muzułmański budynek przeżył zarówno Katarzynę Wielką, jak i Związek Radziecki. Wielką atrakcją Symferopola są też parki (Gagarina, Sałhiru, Dziecięcy). 

Naszym celem jest jednak pobliski Bachczysaraj – dawna stolica Chanatu Krymskiego, do którego jedziemy naszym autokarem. W języku tureckim Bachczysaraj oznacza „Pałac w ogrodzie” lub wg. innych źródeł: „Miasto ogrodów”. Wjeżdżając do Bachczysaraju, wita nas wiele betonowych mis z owocami ! Jest to bowiem zagłębie owocowe. Obecnie trwają tu właśnie ich zbiory.

 Witamy się z lokalnym przewodnikiem Aleksandrem. Niesamowity gość – mówi wspaniale po polsku i wszystkich nas nazywa albo „siostrami”, albo „braćmi” ! Już na „dzień dobry” ostrzega nas  przed „grawitacją straganową”, którą trudno pokonać. Początkowo nie bardzo rozumiemy o czym mówi, ale wkrótce wszystko staje się  jasne. W drodze do skalnego Uspieńskiego Monastyru, poza wspaniałymi widokami, rzeczywiście towarzyszą nam niemal wyłącznie stragany - póki co bardzo smutne, bo … puste. Jest zbyt wczesna godzina i handlarze jeszcze tu nie dotarli.

Skalny Uspieński Monastyr – klasztor pod wezwaniem NMP – to jeden z najstarszych na Krymie. Leży w połowie drogi pomiędzy Symferopolem a Sewastopolem. Jego historia jest bardzo zawiła. Powstał prawdopodobnie na przełomie VIII i IX wieku, kiedy na Krymie pojawiły się spore grupy mnichów chrześcijańskich z Bizancjum. Wiele tego typu klasztorów przestało istnieć w czasie, gdy na Krym wkroczyli Tatarzy (XIII wiek). Ale Uspieński Monastyr przetrwał. Działał do 1778r. Wtedy to Rosja zagarnęła Krym i chrześcijan przesiedlono nad Morze Azowskie.

W 1818r. klasztor odwiedził nawet car Aleksander I. Ponownie zaczął on działać w XIX wieku, gdy odrodziło się chrześcijaństwo na Krymie. W 1850r. odnowiono go jako rosyjski, z cerkwią prawosławną. Dobudowano wówczas kolejne cerkwie  Po raz drugi Rosjanie zamknęli go w 1921r. i budynki zaczęły popadać w ruinę. Jednak w 1993 r. ten męski klasztor zwrócono cerkwi prawosławnej i otwarto ponownie. Dziś zamieszkuje go 20 mnichów. Ponieważ wciąż pełni rolę klasztoru, odrestaurowano i udostępniono do zwiedzania oraz w celu kultu religijnego, tylko główną cerkiew, w całości wykutą w skale. Robi duże wrażenie. Ażeby do niej dotrzeć trzeba pokonać ok. 150 schodów, a wcześniej bardzo stromą i wąską, asfaltową drogę.

Trochę zmęczeni tą wędrówką – w drodze powrotnej - „relaksujemy” się przy wspomnianych wcześniej straganach z pamiątkami. Na mnie akurat nie robią one większego wrażenia. Ot, taki typowy miejscowy i komercyjny handel. A jednak decyduję się na kupno tradycyjnej „krymki” – czapeczki za 20 UHR - która uważana jest za czapkę tatarską, najbardziej popularną i cenioną pamiątkę z Bachczysaraju. Jak się później okazało – już w domu – wcale nie musi służyć wyłącznie jako ochrona przed słońcem, bo … otuliłam nią szklaną miseczkę i oto teraz służy mi za oryginalne naczynie na owoce.

Na koniec Aleksander proponuje nam kupno (od siebie) zestawu leczniczych olejków produkcji lokalnej. Ostrzega, że na straganach mogą być „podróbki”. Może i tak, tyle tylko, że identyczny zestaw, który on proponuje za 35 UHR można kupić na straganach za … 30 UHR. Ech, Aleksander – ty naprawdę jesteś komercyjny „mołodiec” !

Po drodze mijamy „cudowne” źródełko, ale nie jest nam dane zaczerpnąć z niego źródlanej wody, bo …„nielzia”. Jakiś młodzieniec uświadamia nas, że nie znamy języka – chyba tego … komercyjnego. Okazuje się bowiem, że kiedy niektórzy z nas wręczają mu „kasę”, to źródlana „cudowna” woda i owszem,  jest dostępna.  Samo życie!  A teraz jedziemy do Pałacu Chanów Krymskich. Jest to wspomnienie dawnej tatarskiej potęgi na Krymie. Meczet Chan-Dżami to największa świątynia Tatarów w tym miejscu. Wybudował ją w połowie XVI w. Adil - Sachib Gireja i jemu zawdzięcza ona swoje piękno. Inne budowle pałacu to lekkie, dwupoziomowe budynki, ozdobione dużą ilością detali, drewnianymi ogrodzeniami i kolorowymi freskami. Pozorna chaotyczność ich rozmieszczenia (altanek, fontann, kwietników, kolumn, dziedzińców, schodów) wcale nie jest przypadkowa.

Wyjaśnia ona nie tylko zasady architektury tatarsko-krymskiej, ale także całej architektury Bliskiego Wschodu. Dobrym tego przykładem jest Fontanna Łez. Nie ma na niej dwóch identycznych elementów, wzorów, czasz. Pomimo to, wszystkie one układają się w rytmiczną kompozycję. Tak samo zachowują się pozostałe elementy pałacu. Pomimo swojej różnorodności idealnie ze sobą współgrają. To właśnie Puszkin rozsławił Fontannę Łez w swoim słynnym wierszu: „Fontanna Bachczysaraju”.

Pałac Chanów Krymskich to miasto zamknięte w miniaturowej formie, a także złożony kompleks budynków pełniących  przeróżne funkcje – zapamiętam je na zawsze! Żegnamy się z Bachczysarajem i Aleksandrem – przed nami droga do Ałuszty – miasta, w którym zamieszkamy przez kilka najbliższych dni.      Jest godz. 17.00 – do ośrodka „Woschod” dowozi nas Amet (z pochodzenia Tatar – wspaniały kierowca). Od tego dnia – codziennie - podziwiamy jego profesjonalizm. Droga do ośrodka jest bowiem niezwykle stroma i wąska. Zarówno podjazd jak i zjazd wymagają niesamowitej precyzji. Amet radzi sobie z tym doskonale, podobnie zresztą, jak na innych trasach. Niemal od pierwszego dnia czujemy się więc w jego … „kierownicy” – niezwykle bezpieczni.

Ośrodek „Woschod” już na wstępie robi na nas dobre wrażenie. Niskie budynki, pokoje 2-3 osobowe z łazienkami, bar, kawiarnia, niewielki odkryty basen, sala bilardowa, sala jadalna, no i piękne otoczenie bogate w oryginalną lokalną roślinność, m.in. palmy. A ponadto … bajeczna cisza !  Cóż trzeba więcej ?!  Rozlokowujemy się w pokojach i nareszcie … prawdziwy gorący prysznic ! Pierwszą krymską obiadokolację zjadamy więc już niezwykle „higieniczni”. Na przystawkę otrzymujemy plasterki wędzonego łososia, ser, szprotki, pomidory i ogórki oraz dwa rodzaje chleba i masło. Potem zupę w rodzaju naszego krupniku, sztukę mięsa i ziemniaki. Na koniec bułeczki mleczne i jogurt owocowy oraz herbatę. Czujemy się bardzo nasyceni, a ponadto zmęczenie sprawia, że po kolacji nie stać nas już na jakiekolwiek „wybryki”. Większość z nas układa się więc do snu.

Czwarty dzień podróży – 01 październik 2011 r.

Ok. 8.00 zjadamy niezwykle sycące śniadanie i wyjeżdżamy do Jałty. Po drodze stwierdzamy, że Ałuszta to jedna wielka budowa. Miasto niezbyt piękne, bo naszpikowane „blokowiskami” i kominami, aczkolwiek położone w malowniczej kotlinie między wzgórzami, takimi jak: Czatyrdah, Demerdżi i Roman-Kosz – podobnie jak nasze Zakopane. Miasto liczy ok. 40 tysięcy mieszkańców. Latem jest tu bardzo przyjemnie, bo temperatura jest niższa o 2-3 stopnie aniżeli w Jałcie. Ponadto do Symferopola można stąd dojechać trolejbusem. Ałusztę otaczają lasy liściaste, a wyżej pasma sosny kaukaskiej. Mickiewicz, kiedy podróżował po Krymie, jechał częściowo tą samą drogą, którą my jedziemy teraz. Droga nazywa się szosą Południowego Brzegu Krymu – JBK.

Od Ałuszty do Jałty (lub odwrotnie) rozciąga się Krymska Riwiera. Latem panuje tu ścisk i tłok, a także drożyzna. Jest to jednak teren bardzo malowniczy, z jednej strony ciągną się tu góry ze znanym z twórczości Mickiewicza Czatyrdachem, z drugiej – wspaniałe plaże. Niegdyś przyjeżdżali tu na odpoczynek dygnitarze ZSRR, a teraz zastąpili ich nowobogaccy Rosjanie. Plaże, mimo że nieco zapuszczone po 1991r., nie mogą narzekać na brak plażowiczów.

Jałta to obecnie perła w koronie Krymu, jego niekoronowana królowa. Jest centrum całego regionu uzdrowiskowego o nazwie Wielka Jałta. Dla nas Polaków szczególnie nie sposób zapomnieć o arcyważnym spotkaniu Stalina, Roosevelta i Churchilla, którzy w pałacu Potockich (wcześniej historyczny letni pałac cara Mikołaja), w 1945r. zdecydowali o dzisiejszym kształcie Europy. Miało to miejsce w oddalonej kilka kilometrów od Jałty Liwadii. Z Jałty do Liwadii można wybrać się spacerkiem - cienistymi alejami, wzdłuż morskiego brzegu. Urzeknie nas nie tylko sam pałac ale też rozciągający się park – mieszanka stylów: francuskiego, angielskiego, tureckiego.

Koniec wrażeń … W tym miejscu kończę relację z podróży na Krym, choć trwała ona znacznie dłużej. Osoby, które mi w niej towarzyszyły zrozumieją … dlaczego ? Podpowiem tylko: opinie polityków i turystów odnośnie Krymu  znacznie różnią się od siebie .

P.s. Uczestników wycieczki na Krym w 2011r. pozdrawiam i zachęcam do komentarzy.

Sabina Budkiewicz

  1. 14 kwietnia 2014  11:17   Wróciły wspomnienia! ...   Czesław

    Wróciły wspomnienia! Dziękuję za przypomnienie wspaniałej wycieczki.

    0
    0
  2. 14 kwietnia 2014  10:27   Zaproszenie   Jarmar

    16 kwietnia godz. 18,oo odbędzie się wykład dr Mateusza Piskorskiego "Polska polityka wschodnia" Chojnice, Grunwaldzka 6, Szkoła Muzyczna I stopnia

    0
    0
  3. 14 kwietnia 2014  10:09   Zapraszamy   Jarmar

    Wykład dr Mateusza Piskorskiego "Polska polityka wschodnia" Chojnice, Grunwaldzka 6, Szkoła Muzyczna I stopnia.

    0
    0
  4. 13 kwietnia 2014  17:03   Pewnie kacapy skasowali ...   anonim

    Pewnie kacapy skasowali zdjecia

    0
    0
  5. 13 kwietnia 2014  11:00   długi ten tekst... i fotek ...   anonim

    długi ten tekst... i fotek mało...

    0
    0
  6. 12 kwietnia 2014  20:50   Skoro Pani decyduje się ...   Kaja

    Skoro Pani decyduje się opisać wrażenia z podróży to trzeba było dorzucić zdjęcia, bo jeden obraz jest wart wiecej niż tysiac słów

    0
    0