Ich trzech. I muzyka

Wczorajszy wieczór w fosie miejskiej upłynął w fantastycznym nastroju. Za sprawą trzech tenorów i Orkiestry im. Johanna Straussa pod batutą Marka Czekały. Na scenie pojawili się Voytek Soko (Sokolnicki), Mikołaj Adamiak i Miłosz Gałaj.

W takiej scenerii Chojnickie Noce Operetkowe zaistniały po raz pierwszy, pozwoliło to również stworzyć niezapomniany nastrój, jaki wytworzył się także przy udziale publiczności.   |  fot. (m.n.)

Młodzi, przystojni, uśmiechnięci, a nade wszystko obdarzeni świetnymi głosami, którymi wyśpiewywali nader zróżnicowany repertuar. Bo zaczęli tradycyjnie od „Granady”, jakby trafiając w gust bywalców operetkowych wieczorów, by przejść do zgoła innych gatunków muzycznych i nisz.

Usłyszeliśmy m.in. „Hallelujah” Cohena ze świetlną oprawą z telefonów komórkowych na widowni, „The show must go on” zespołu Queen, a nawet „Mambo italiano”, śpiewane razem z publicznością, a także tańczone – i to po jednej, i po drugiej stronie rampy.

Gwiazdy tu i tam

Panowie dobrze czuli się i w garniturach, i lakierkach, ale też w sportowych ciuchach i trampkach. Bezpośredni i swobodni, z miejsca zyskali sympatię publiczności. Robili sobie z nią selfie i nawet w trakcie koncertu, gdy zeszli ze sceny, można było załapać się z nimi na fotkę. Trzeba było tylko się odważyć… - Jesteśmy razem na scenie od trzech lat, realizując projekt Trevoci – mówił Miłosz Gałaj.

Zaliczyliśmy sukcesy i upadki. Ale to że jesteśmy razem, pozwala nam trwać, wspierać się i rozwijać. I to było widać. Od śpiewaków emanowała pozytywna energia, która szybko natrafiła na takie same fluidy z amfiteatru. Pogoda dopisała. Kto patrzył w niebo, mógł zobaczyć Perseidy…A wieczór prowadziła Emilia Czekała, która często przy zapowiedziach utworów była bezrobotna, bo wyręczali ją sami artyści. Za to tylko ona opowiadała – wzorem swego taty – dowcipy, tyle że nieco lżejszego kalibru…

Mambo dla Trumpa

Jak zwykle świetnie spisała się orkiestra pod wodzą Marka Czekały. Bondowska wiązanka melodii z filmów o słynnym 007 skłoniła konferansjerkę do ryzykownego stwierdzenia, że jest tak dobrze, bo w orkiestrze są sami agenci…I same dziewczyny Bonda, rzecz jasna…

Po koncercie tenorzy nie schowali się do garderoby, tylko pracowicie – we trójkę – podpisywali płyty. Chętnych nie brakowało, ustawiła się spora kolejka, by koncertowe wrażenia zabrać ze sobą do domu. A Trevoci znowu ruszą w świat…Podobno  w Chicago usłyszy ich sam Donald Trump.

Brawa za tak udane dwa wieczory! I już czekamy na kolejne!

Maria Eichler. Fot. (m.n.)