Dzidzia Piernik na stoku …

Nigdy nie wyleczyłam się skutecznie ze sportowych zapałów. Już w dzieciństwie uwielbiałam biegać, skakać, wspinać się na drzewa, jeździć na rowerze, śmigać na łyżwach, a także szusować na nartach.

Sabina Budkiewicz na stoku.   |  fot. nadesłane

Pewność sprawności mojego ciała nigdy mnie nie zawiodła - dlatego sport wręcz uwielbiałam. Sentyment do wysiłku fizycznego pozostał mi do dzisiaj. Tyle tylko, że obecnie najczęściej sprowadza się on do tzw. „kibicowania” wybranym dyscyplinom sportu. Jednak czasem próbuję powrócić do własnej wcześniejszej aktywności.

Dlatego jeden z ostatnich tygodni spędziłam na nartach. Tym razem poczułam swoje ciało jak nigdy dotąd, obserwując własne poczucie równowagi, pewność siebie, swoją odwagę i skłonność do szarżowania. I okazało się, że nawet jako dzidzia piernik nadal potrafię cieszyć się sportem. Dawno już nie miałam tak udanego zimowego urlopu.

A jak do niego doszło ?

Od prawie 25. lat nie miałam okazji założyć nart. Przede wszystkim dlatego, że brakowało mi towarzystwa. Moi wcześniejsi współtowarzysze sportów zimowych zrezygnowali bowiem nie tylko z nart, ale także z aktywności fizycznej w ogóle. Dlaczego ? – nie potrafię odpowiedzieć. Prawdopodobnie ogarnęło ich zwykłe lenistwo ! Lecz oto podczas spotkania z najbliższą rodziną dowiedziałam się, że mój siostrzeniec wraz ze swoją żoną zapraszają mnie na wspólny wypad na narty. Zorientowałam się, że Waldek śmiga na nartach  niemalże wyczynowo, a jego żona Basia – podobnie jak ja – jest na etapie początkujących narciarzy. I to mnie zachęciło do wspólnego szusowania. Przedyskutowaliśmy wspólnie miejsce pobytu. Padło na Zieleniec.

Leśniczówka w Zieleńcu

Wybraliśmy na swój pobyt oazę ciszy i spokoju – leśniczówkę malowniczo położoną na polanie świerkowo-bukowego lasu. W tym drewnianym domu „z duszą” zastaliśmy niepowtarzalny klimat. Do okien zaglądał nam las, a do centrum Zieleńca było tylko ok. 2. km. Do dyspozycji mieliśmy bardzo wygodny 3. osobowy pokój z łazienką, telewizją satelitarną i Wi-Fi. Niestety telefon komórkowy nie miał zasięgu. Ale to akurat okazało się dużym plusem – nikt nie zawracał nam głowy telefonami – byliśmy więc na prawdziwym urlopie ! 

Bardzo zaskoczył nas komfort związany z nartami. W ramach opłaty otrzymaliśmy bowiem nie tylko noclegi i przepyszne śniadania ale także Free Ski na wszystkie wyciągi, a jest ich w Zieleńcu naprawdę dużo !  Mogliśmy więc śmigać na nartach od godziny 9. do 16. po wszystkich stokach. Natomiast powroty do „Leśniczówki” były niezwykle miłe – zawsze witał nas Robin, pies właścicieli. A na naszą przemoczoną odzież i narty czekało ogrzewane pomieszczenie, w którym mogliśmy je wysuszyć.

Jednak dla mnie największym zaskoczeniem były … śniadania. Okazało się, że właściciele „Leśniczówki” codziennie oferują nam własnoręcznie wyprodukowane produkty żywnościowe (m.in. pyszną szyneczkę i wspaniałe wędliny wędzone we własnej wędzarni, ponadto domowy pasztet, dżemy i konfitury, sery twarogowe oraz pasty z dodatkiem niedźwiedziego czosnku i innych naturalnych ziół).

Takich śniadań nie jadłam nawet w hotelach z opcją All Inclusive. Ponadto Pani Iwona i Pan Marek zaprosili nas któregoś dnia na degustację swoich nalewek. Przy okazji poznaliśmy innych „rezydentów” „Leśniczówki”. Wieczór przy domowych nalewkach - w „sali kominkowej”- okazał się niezwykle sympatyczny i pełen humoru oraz interesujących rozmów.

A jak było na stoku ?

Jadąc do Zieleńca nie mieliśmy przekonania, że znajdziemy tam śnieg. Jeszcze w Dusznikach Zdroju nie było go wcale !  Dopiero wjeżdżając w okolice Zieleńca okazało się, że śnieg jednak jest ! Zaskoczyły nas działające wyciągi i duża liczba amatorów sportów zimowych. Na stokach szusowali bowiem nie tylko miłośnicy nart ale także desek snowboardowych, sanek i … zwykłych plastikowych dziecięcych „ślizgaczy”.

Już pierwszy dzień na stoku sprawił mi olbrzymią frajdę. Okazało się bowiem, że mimo wieku 60+ nieźle radzę sobie z techniką jazdy na nartach. Oczywiście zaczęłam od najłatwiejszych tras. Pierwszy stok nie był stromy, ale dla takiej jak ja „dzidzi piernik” każda górka wydawała się Mount Everestem. Początkową jazdę „pługiem” szybko jednak zamieniłam na jazdę na krawędziach nart w skos stoku. Nie ukrywam, że płynne skręty osiągnęłam dopiero po dwóch dniach.

Niestety, po zakończeniu pierwszego 5. godzinnego szaleństwa na stoku spotkała mnie niezbyt miła przygoda ! Otóż nie znalazłam  w samochodzie swoich …trekkingowych butów !  Okazało się bowiem, że pierwsze założenie nart – po ponad 25. latach -  było dla mnie tak ekscytujące, że przy tej okazji zapomniałam o zwykłych butach i zostawiłam je na parkingu samochodowym, przy ławeczce, na której zakładałam narty. Ale najważniejsze było to, że … czekały na mnie i to całe 5 godzin !  Przy tej okazji więc uwaga: prawdziwi narciarze nie są złodziejami, nawet markowych produktów !

Kolejne dni na stoku okazały się coraz bardziej ekscytujące. Zwłaszcza, że warunki pogodowe były wspaniałe – dużo słońca i stosunkowo wysoka temperatura. No i sama jazda na nartach okazała się dość prostą czynnością. Jeździłam bowiem na nartach carvingowych, tzw. taliowanych. Takich nart nigdy wcześniej nie znałam.

Kiedy wiele lat temu zaczynałam swoją przygodę z nartami, to miały one długość ok. dwóch metrów i były proste !  Dziś dopiero mogę stwierdzić, jak dużo łatwiej jest jeździć na nartach carvingowych taliowanych. Niestety, mimo to nie udało mi się uchronić od poważnego niekontrolowanego upadku. W trzecim dniu mojego narciarskiego szaleństwa, gdy nieświadomie trafiłam na tzw. rynnę snowboardową – nagle nabrałam takiej szybkości, że nie zdołałam wyhamować i … wyłożyłam się niczym początkujący narciarz. Skutek tego odczuwam do dziś – ból kolana !

Każdego następnego dnia z zazdrością patrzyłam na jazdę mojego siostrzeńca, który bezproblemowo szusował po najtrudniejszych trasach Zieleńca. Ja jednak musiałam uważać na oblodzenia, zdradliwe muldy oraz jeździć bez brawury nawet na tych łatwych trasach. Jedynym pocieszeniem był dla mnie fakt, że Basia (żona siostrzeńca) jeździła bardzo elegancko i z gracją, ale … mniej technicznie niż ja.

Moje spostrzeżenia

Jazda na nartach to piękny zimowy sport. Jestem przykładem tego, że można go uprawiać w każdym wieku, także 60+ ! Najważniejsze, by rozkoszować się nim w gronie rodziny, przyjaciół lub dobrych znajomych. No i górskie stoki muszą skrzyć się śniegiem, a jazda na nich powinna być pasją !

Sabina Budkiewicz

  1. 24 marca 2015  15:48   Oooooo....pani Sabina się ...   anonim

    Oooooo....pani Sabina się wygina na stoku, że jej spodnie nie pękły w kroku?

    0
    0
  2. 24 marca 2015  11:45   To jest   anonim

    Narciarka, a poza tym znana chojnicka specjalistka od żywienia

    0
    0
  3. 24 marca 2015  11:17   A kto to jest ?   anonim

    A kto to jest ?

    0
    0
  4. 24 marca 2015  06:47   no no Pani Sabino, kto by ...   anonim

    no no Pani Sabino, kto by się spodziewał? ja ze stoku to tylko piję ...stocka

    0
    0