Bonowicz, Tischner i Bursa

Ależ urodzaj! W czasie III Chojnickich Dni Tischnerowskich odwiedził nas Wojciech Bonowicz, poeta, publicysta i redaktor. Najpierw przypomniał ks. Józefa Tischnera, potem Andrzeja Bursę.

Rozmowy po spotkaniu. I autografy ...   |  fot. Maria Eichler

Pierwsze spotkanie z gościem z Krakowa było w bibliotece miejskiej. Osnute wokół gawęd o ks. Tischnerze zawartych w książce Bonowicza pt. „Kapelusz na wodzie”, której fragmenty czytał Grzegorz Szlanga. I bardzo ładnie się to komponowało z bezpośrednim, pełnym anegdot i żartów przekazem Bonowicza.

Ta książka ze wszystkich moich dała mi najwięcej radości – wyznawał autor. – Długo zbierałem materiały, ale pisałem bardzo szybko. Była w drukarni, gdy doszło do katastrofy smoleńskiej. Zastanawialiśmy się wtedy, czy nie przetrzymać tego wydania, bo ten uśmiechnięty Tischner na okładce...Ale okazało się, że ludziom taki Tischner był potrzebny. Warto się nim dzielić także dziś. Bo mamy potworny głód sensu i radości życia.

Ksiądz, który nie pozował

Według Bonowicza, Tischner to był chodzący dialog, chodząca nadzieja i reklama Kościoła. Gdy gdzieś wchodził, to jakby się drzwi otwierały w człowieku. Sporo kontrowersji wywołały swego czasu jego słowa, że najpierw jest filozofem, potem człowiekiem, potem długo, długo nic, i wreszcie księdzem. – Dziś by za to zmielili go w internecie – śmiał się Bonowicz. I podkreślał, że Tischner nigdy nie pozował. Taki sam był przy stole (skądinąd wielki łasuch – tu pyszna anegdota o wylizywaniu talerza po pierogach...) i w TV.

Są żarty i anegdoty...

Było widać, że jest skądś. Że Podhale ma we krwi. Honorowy i uparty, konkretny i sypiący dowcipami jak z rękawa. Owszem, bywał szorstki i ostry, ale częściej uśmiechnięty i otwarty na słuchanie innych. Religia dla niego nie była symbolicznymi gestami i rytuałem, na co dzień praktykował obcowanie z tymi, którzy mieli inny pogląd na świat. – No i nie skreślał ich – mówił Bonowicz. – Ani jako ksiądz, ani jako filozof  nie pozwalał sobie na to.

W Krakowie na Tischnera się chodziło. Miał dobre rekolekcje, a potrafił dotrzeć i do inteligenta, i do artysty, i do górala, i do kolegów z Łopusznej. A także  do dzieci. – Dla niego wiara to nie były problemy z in vitro, gender, pedofilią, a zupełnie co innego – ciągnął publicysta „Tygodnika”. – Tischnera intrygowało, jak wiara przepływa przez człowieka i jak go zmienia.

Bursa od podszewki

Wojciech Bonowicz niedawno wydał dzieła prawie wszystkie Andrzeja Bursy, dziś prawie zapomnianego poety, który zasługuje na to, by go przypomnieć. W ramach lekcji z „Tygodnikiem Powszechnym”  z uczniami II LO pochylił się nad kilkoma wierszami Bursy i razem odczytywali ich sens. Były pytania o język, o misję poezji, o poetykę. – Wiersze Bursy nie będą nas kołysać i pieścić – zastrzegał redaktor zbioru dzieł poety.

Porzucają język pachnących konwalii i dają przekaz, w którym jest dużo bólu i dużo złości. Ale też ironii i kompromitowania idei nieprzystających do świata, w którym przyszło mu żyć. Jest dużo pesymizmu, ale są też wysokie wymagania wobec siebie i innych. Podskórnie wyczuwamy, że jest tam jakaś utopia, jakieś dążenie do dobra.

Rozbieranie wierszy z Bonowiczem chyba się uczniom bardzo spodobało, bo dostał na koniec wielkie brawa.A nam udało się zapytać go, komu przyznałby tegoroczną Nagrodę Nike, gdyby to od niego zależało. – Oj, trudny wybór – uśmiechnął się finalista tego konkursu, nominowany za tomik pt. „Druga ręka”. – Poziom naprawdę był wysoki. Ale czułem, że to będzie Wicha...

Tekst i fot. Maria Eichler